Geoblog.pl    natropieokapi    Podróże    Na tropie okapi, czyli rowerem przez Afrykę    Piaski Zanzibaru
Zwiń mapę
2014
21
sty

Piaski Zanzibaru

 
Tanzania
Tanzania, Zanzibar
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8491 km
 
Słońce wchodzi nad oceanem, czekamy, łajby nie widać. TIA, mimo to Niemiec z obsługi zaczyna się tłumaczyć, dzwonić, zapewniać… damn chłopie wyluzuj, chill out, to jest Afryka, po co ta spina? Jedna godzinę w tę czy w tę, co za różnica? W końcu coś płynie, nieco większa, drewniana łupinka. Dwóch, uśmiechniętych lokalsów zaprasza na pokład. Włazimy po pas do wody, pomagam dziewczynom i Jurgenowi z bagażami, przed nami 4 godziny przez Ocean Indyjski. W ostatnich latach parę łajb rybackich poszło na dno, chyba nawet jacyś biali utonęli, ciekawe jak się miały tamte łajby do naszej? W Pangani jeden lokalny rybak zaproponował mi przeprawę za 8k szylingów – 5$, taniocha. Jednak, po pierwsze odpływał w pierwszy dzień mojej bytności w mieścinie – chciałem pozwiedzać ją trochę i nie miałem gdzie zostawić roweru (to akurat rozwiązałbym szybko), drugą sprawą była łajba… chyba właśnie takie zatonęły. Wolę więc zapłacić nieco więcej, nasza łupinka ma przynajmniej zapasowy silnik i jest nieco większa... i tak w porównaniu do lotów jest dużo taniej. Płyniemy. Fale rzucają łódką na lewo i prawo, w górę i w dół, fale mają parę metrów, co jakichś czas któraś załamie się na dziobie. Generalnie bezpiecznie, Karin rzyga, a my z Tomem i Eitamarem biegamy od rufy do dziobu robiąc foty. W końcu nudzi nam się i idziemy w kimę.

***

Drużyna pierścienia:
Mira – kilka lat starsza ode mnie dziewanna (będę rzygać) z Mołdawi, podróżująca sama po Tanzanii. Miała wypadek na motorze w Arushy, ma rany na łydkach od tego, do tego problem z kolanem (x-ray nic nie pokazał, ale cholera wie co z wiązadałami, musi zrobić MRI jak wróci do kraju). Pracuje jako freelancer tłumacz, świetnie mówi po angielsku, a jako Mołdawianka również po Rumuńsku i Rosyjsku. Znudzona tłumaczeniem gdzie leży jej kraj, w końcu zaczęła mówić, że jest z Rosji.

Karin – kilka lat starsza ode mnie dziewanna (będę rzygać) ze Szwajcarii. Pracuje jako nauczycielka w liceum. W ich systemie edukacyjnym nie ma tak precyzyjnego podziału jak u nas, dlatego uczy zarówno geografii jak i biologii, pod którą kryje się również chemia jak i fizyka, a także wfu. Coś mi się zdaje, że taki model jest o kant dupy potłuc, bo taki nauczyciel nie jest przygotowany równie dobrze jak wyspecjalizowany w danym przedmiocie polski odpowiednik. Również podróżuje sama po Tanzanii, i podobnie jak Mira, uważa, że Afryka nie jest miejscem dla samotnych białych podróżniczek, co potwierdza licznymi przykładami męskiej dominacji i szowinistycznego zachowania lokalnych. No niestety, w sumie nawet nie zastanawiałem się wcześniej nad tym problemem. Jak na niemieckojęzycznego człeka, dobre poczucie humoru, dystans do siebie i łatwość w nawiązywaniu kontaktu (może dlatego, że oni tam mówią również po francusku i włosku, a niemiecki to tak naprawdę swissniemiecki?). Crab Resort również nie przypadł jej do gustu, z podobnych powodów co mi.

Tom i Eitamar – chłopaki mają 23 lata, chociaż wyglądają na więcej. Rok temu wyszli z woja, 3 lata służby w czołgu i na ulicy, z karabinem gotowym do strzału robi swoje. Ostatni rok przepracowali przy projekcie odsalania wody z morza, ciężka, fizyczna praca 12 godzin dziennie. Zarabiali naprawdę dobre pieniądze. Kupili po taniości toyotę w Cape Town, zapewne sprzedadzą ją z zyskiem na końcu swojej wyprawy. Ten typ podróżowania, jest naprawdę powszechny tutaj, i wcale nie taki drogi jeśli jedzie się w 3-4 osoby. Równe ziomy, umiejący się świetnie targować, wręcz zabawnie targować (np. zeszli z cenami przypraw z 15k do 3k szylingów :D). Po powrocie z Zanzibaru, spotkali w Crab Resort totalnie przez przypadek parkę z Izraela podróżującą w kupionym samochodzie. Chłopak służył z nimi w jednym oddziale. Świat jest mały.

Jurgen ma ponad 70 lat. Tak jest - 70 lat. Jeszcze tak równego Niemca nie spotkałem. Może dlatego, że 30 lat swojego życia spędził w Afryce – mieszkał w Senegalu, Beninie, Togo, Angoli, Kenii, RPA, Mozambiku, a ostatnio w Iraku. Nadzorował projekty budowy niemieckich szkół w tych państwach. Ostatecznie 2 lata temu przeszedł na emeryturę, jednak nie zamierza siedzieć w ciepełku w domu w Hamburgu. Ma 4 córki rozsiane po świecie (Australia, Kenia, Francja). Co chwila odwiedza którąś, a w Afryce ma jeepa, którym obecnie podróżuje. Urzędował z nami, jakby był w naszym wieku. Świetny gość, z dobrymi historiami, ogromną wiedzą o Afryce i niezwykle pozytywnym podejściem do życia.

***

Po 3 godzinach widać zarys wyspy. Karin jest w podłym nastroju. Nam również zaczęło być niedobrze, dlatego widok lądu nieco nas ucieszył. W końcu łupinka zakotwiczyła jakieś 50 metrów od brzegu – dalej są rafy, małe łódeczki pontonowe krążą zabierając nowoprzybyłych na brzeg. Musimy chwilę poczekać – Karin wyskakuje z łajby i dopływa do brzegu wpław. Lampeduza wita.

Wow, więc tak wygląda Zanzibar… bajka. Turkusowy ocean, piękna plaża, super budykni z bambusa. Minusem jest duża zawartość białasów, właściwie cała masa. Potem przekonam się, że głównie to brzydkie Niemki, niemieccy emeryci podróżujący w zorganizowanych grupach (Jurgen wyśmiał ich, bo byli w większości młodsi od niego) oraz obleśni Rosjanie polujący na lokalną zwierzynę (ryby i kobiety). Wieczorem pojawiło się trochę ładniejszych obiektów, zawsze w grupach i jakieś takie plastikowe. :)

Wylądowaliśmy koło Spanish Dancer Diving Center w Nungwi. Nie przez przypadek. Jednym z właścicieli (ale pracujący, a nie ciągnący kasę) jest Dawid z Izraela – od kilku dobrych lat nurkujący wszędzie na świecie, ostatecznie wylądował w Tanzanii, gdzie razem z Brytyjczykiem (12 lat poza granicami kraju jako instruktor nurkowania), białą dziewczyną i Kenijczykiem (mówiącym świetnie po niemiecku, weird) założyli centrum nurkowania. Tom i Eitamra skontaktowali się z nim wcześniej, Dawid znalazł nam całkiem przyjemne spanko, bliziutko plaży za 10$ (ceny oscylują w koło 30$) i ogólnie służył radą i pomocą, a co więcej zrobił trochę humusu dzień wcześniej – chłopaki rzucili się na to jedzenie jakby wyszli właśnie z obozu :D

Pobyczyliśmy się na plaży, zwiedziliśmy mieścinkę, wieczorem kolacja w restauracji literalnie nad oceanem, fale rozbijały się pod nami. Szef kuchni z dobrym poczuciem humoru (fotę wrzucę później). Cóż Zanzibar to Zanzibar trochę szaleństwa trzeba sobie zaserwować. Następnego dnia Stone Town, bardzo fajne wąskie uliczki otoczone kolonialną, zniszczoną zabudową, dużo grup emerytów o balkonikach (no dobra przesadzam ;D ), dom Frediego Merkurego, port, fort, takie tam z Zanzibaru, heh. Za czasów Sułtana Stone Town było głównym portem przeładunkowym dla wolno psującego się, żywego towaru złapanego na Kontynencie. O ile forty w Ghanie, w swoich lochach przechowywały dziesiątki tysięcy sztuk towaru przeznaczonego na rynek zachodni (obie Ameryki), o tyle Stone Town oferował swoje produkty na Bliski Wschód, do Indii i Europy. Sieć podziemi – magazynów ciągnie się wzdłuż całej wyspy, podobno, chyba o tym tak głośno się nie mówi. Idealnie, że naszą bazą stało się Nungwi, Stone Town jakoś nie przypadło mi specjalnie do gustu.

Wieczorem, poszliśmy na piwko, idziemy idziemy (nie naśladujemy), zacząłem się zastanawiać, czemu nie wchodzimy do pierwszej lepszej knajpy nad oceanem, no ale w sumie obojętne mi to. Chwilę potem wszystko wyjaśniło się. Kiedy rozsiedliśmy się i dostaliśmy nasze napoje chmielowe, kelner przyniósł mi…lody czekoladowo-miętowe… Haha, przez ostatnie dwa dni, gadając na najgłupsze tematy na świecie, wspomniałem Mirze, że następnego dnia przekręca mi się licznik, a Karin, że uwielbiam właśnie te lody. Oczywiście musieli mi odśpiewać ‘sto lat’ (hate that, myślałem, że w tym roku umknę tej barbarzyńskiej tradycji). Cóż, zabawiliśmy w knajpie nieco dłużej.

Następnego dnia zrobiłem sobie jeden z lepszych prezentów urodzinowych ever (thanks ciotka, thanks Zenek) . Z samego rana przeszedłem szkolenie z Brytyjczykiem, a o 8.30 wystartowaliśmy na rafę zanzibarską po wschodniej stronie wyspy – miejsce nazywa się Mnemba. Wooow, czad i w ogóle. Polecam, zdjęcia mówią same za siebie :) Po południu pobyczyliśmy się na plaży, grając w siatę i w knajpach.

Wiało od dwóch dni, wiało tak, że pod znakiem zapytania stanęła nasza powrót powrotna. Planowo chcieliśmy wrócić w środę, jednak prognoza pogody szepnęła nam do uszka ‘wtorek albo dopiero w sobotę’. Mira znalazła względnie tani lot ze Stone Town do Nairobi skąd leciała do domu. Karin podziękowała łupince i postanowiła zostać na Zanzibarze parę dni dłużej i wrócić bezpośrednio do Dar es Salam, skąd miała samolot do Szwajcarii. Zamówiliśmy łajbę, pod warunkiem, że wystartujemy o 8 rano (pogoda psuła się z każdą godziną), pojawiła się na horyzoncie o 8.30, wystartowaliśmy grubo po 9. Wiatr wzmagał się, fale były zdecydowanie większe niż w drodze na wyspę. W dodatku łajba była sporo mniejsza niż poprzednia, bez osłon z materiału. Jednak nasz kapitan i pierwszy oficer (szacunek na dzielni musi być :D ) byli w wyśmienitych humorach, ‘hakuna matata mister’. Hakuna matata your ass, pierwsze dwie godziny były, rzec by można, interesujące. Fale miały kilka metrów wysokości, zazwyczaj wślizgiwaliśmy się na nie, ale co jakiś czas załamywały się na dziobie, wszyscy byliśmy przemoczeni, nasze bagaże również. Łajbą kołysało zdecydowanie zbyt mocno, a ściany wody nadchodzącej fali były jakieś takie duże… :D . Gdzieś po godzinie zaobserwowałem interesujący, nieco niepokojący, fakt. Mieliśmy dziurę na dziobię, przez którą wlewało się wiadro wody za każdym razem kiedy forsowaliśmy falę. Przekazałem ciekawe spostrzeżenie pierwszemu oficerowi (na migi, nie posługiwał się żadnym innym, wystarczająco dobrze znanym mi narzeczem). Fakt ten zainteresował go również… Wyciągnął nóż oraz zawniątko z jaskółki i poszedł na dziób łatać powstały problem. Zastąpiłem go w jego głównej roli– wylewaniem za pomocą plastikowego pojemnika wody z zęzy, dużej ilości wody :D . Skoro piszę te słowa, znaczy że mam dostęp do netu, a pod wodą go nie ma, tak więc nie jestem pod wodą. Po dwóch godzinach ocean uspokoił się nieco, a my mogliśmy podziwiać skaczące w koło delfiny. Wody jeszcze raz wezbrały pół godziny przed desantem, ale i tym razem poradziliśmy sobie.

Zanzibarze do zobaczenia w bliżej nieokreślonym czasie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Mrówa
Mrówa - 2014-01-24 11:08
Świetny prezent urodzinowy! Czekam na zdjęcia.
Ty to lubisz sporty ekstremalne, co?
 
jolaia
jolaia - 2014-02-10 18:07
Dobrze mieć taki waterproof aparat foto, co go kilkumetrowe fale nie zniszczą. Superowe zdjęcia, Piotruś!
 
 
zwiedził 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 76 wpisów76 117 komentarzy117 233 zdjęcia233 0 plików multimedialnych0