Po chwilowej dezorientacji wszystko wraca do normy. Przejazd przez bułgarskie wsie uspokaja mnie nieco. Widzę głównie rozlatujące się rudery, masę śmieci, wychodki na zewnątrz i sporo psów, na łąkach pasą się owce, krowy, konie i kozy. W pewnym momencie rozpoczyna się teren industrialny - fabryki, zakłady, wyrobiska, kominy, ogromne silosy, elektorwnie - wygląda na to, że wszystko działa. Ciekawe czy jest to poparte argumentami ekonomicznymi czy też jeszcze relikt starego systemu? W końcu fajnie by było mieć rentowny przemysł zamiast pozamykać wszystko i zostać Indiami Europy, do których zachodnie koncerny za półdarmo outsorsują swoje co głupsze działy...
Niestety, jak tłumaczy mi Alex, host z Burgaz, wszystkie zakłady są pozamykane. Były efektywne ekonomicznie, gdy Rosja przysyłała surowce za darmo, jednak te czasy minęły.
Burgaz - odnowione, pełne życia miasto, z pięknym parkiem, ciągnącym się wzdłuż Morza Czarnego. Taki polski Sopot tylko większy i ładniejszy. Hostuje mnie małżeństwo, które akurat odesłało swoje dzieciaki do dziadków. Widać, że mają potrzebę na małą odskocznię od rzeczywistości i poczucie się o te 10 lat młodziej. Całkiem zgrabne mieszkanko, a dla podróżujących oddzielny, pięknie urządzony strych. Do tego pyszna kolacja, butelka łiskacza i czuję się jak książę.
Czas spać, gdyż jutro pedałujemy do Istambułu.