– Słyszysz?
– Słyszę.
– Dzisiaj znowu nie pojedziemy. Jak myślisz, jak długo to potrwa?
– Nie wiem.
– Mówili coś o konwoju z żołnierzami i helikopterem.
– Wczoraj też mówili, przedwczoraj też.
– Więc?
– Więc czekamy.
Dwóch mężczyzn zamyśliło się, po czym, prawie równocześnie wzięli łyk kawy zakupionej u siedzącej nieopodal kobiety w brudnobiałych szatach. Parzyła ją w tradycyjny, etiopski sposób, a następnie sprzedawała w małych filiżankach prosto na ulicy. Popijając czarny płyn, mężczyźni rozglądali się po dobrze znanym placyku. Jeszcze wczoraj gwarne i tłoczne miasteczko, dziś jakby przygasło. Sklepy, a właściwie szopy z towarem zamknięto na cztery spusty. Uliczni handlarze, zazwyczaj oblegający spacerujących, zapadli się pod ziemię. Brakowało również kręcących się bez celu mieszkańców oraz samochodów osobowych zaparkowanych w kompletnym nieładzie na środku placu. Ciężarówki, oczekujące na otwarcie drogi, zawróciły w stronę granicy i zaparkowały przy oddalonych o pół kilometra budynkach administracji. Jednym słowem rynek świecił pustkami, w powietrzu czuć było narastające napięcie. Jedynie śmieci zalegające całą przestrzeń placu jakby nie zwracały uwagi na całą sytuację, spokojnie czekając na posprzątanie, które zresztą prędko miało nie nastąpić. Pogodzone z tym faktem, leżały na piasku wśród kurzu i pyłu, tworząc dość nieatrakcyjny krajobraz kenijskiej części miasteczka Moyale.
Z zadumy wyrwała ich seria z karabinu maszynowego dochodząca z oddali. Dźwięk był przytłumiony, jednak źródło wystrzałów mogło znajdować się nie dalej niż cztery kilometry.
– Niech się wyrżną co do jednego, będzie spokój – powiedział młodszy, zapalając papierosa.
– Czekam do wtorku i wracam do Awashy – z brytyjskim akcentem odpowiedział drugi. – Co z naszym porannym planem?
– Nie wiem, Gianugo znowu gdzieś zniknął.
– Cholerni Włosi. – zaklął pod nosem mężczyzna, po czym splunął na ziemię. – Idę do biura emigracyjnego, może oni coś wiedzą.
– Zobaczę co u Simona, Ci Belgowie nieźle się wkopali. Widzimy się za godzinę na kawce.
Mężczyźni oddali puste filiżanki siedzącej na ziemi kobiecie i rozeszli się.
***
Chłodny wiatr łagodził nieco zenitalny upał. ‘Wolę to niż zamieć śnieżną’ – pomyślał młodszy mężczyzna, kierując się w stronę ciężarówki, na pace której stał stary volkswagen z panelami solarnymi na dachu. Obok samochodu grupa czarnoskórych mężczyzn kłóciła się z młodym chłopakiem. Strony nie mogły dojść do porozumienia - zniesmaczona, zdegustowana i zrezygnowana mina Simona świadczyła o tym dobitnie. Stojąca koło niego dziewczyna nie odzywała się, a zobaczywszy nadchodzącego mężczyznę ruszyła w jego kierunku.
– Cześć Loren, jak minęła noc?
– Całkiem przyjemnie, nad ranem musieliśmy zwijać się stąd, z powrotem na granicę. Oddziały Burana zostały zepchnięte pod sam szlaban. Gebre zaczęli wspomagać Burgi i siły wyrównały się. Niezłą zabawę mieli tam w dole parę godzin temu.
– Co z samochodem?
– Lepiej nie gadać. Dalej nie chcą oddać pieniędzy, a vana nie zestawią na dół, bo niby czemu biały miałby jechać, skoro oni muszą czekać. Boją się o nas i nie pozwalają. – powiedziała ironicznie.
– Boją się… o tę kupę szmalu , którą dostali od was, póki co za nic.
– Okazało się, że ciężarówka i kierowca jest Burgi, a będzie jechał przez teren Burana… Nawet jak sytuacja się uspokoi, będziemy musieli poczekać parę dni dłużej, dla pewności. Wcześniej o tym nie wspomniał.
– Słyszałem.
– Do tego, van stoi już czwarty dzień na spuszczonych oponach, za chwilę będą do wymiany. A że stoimy w cieniu, panele nie ładują akumulatorów.
– Co zamierzacie?
– Dotarliśmy do ich szefa, teraz Simon negocjuje. Przynajmniej nowa skrzynia biegów dotrze zgodnie z planem do Nairobi.
– W końcu jakieś dobre wieści. Skończyli. – mężczyzna wskazał na rozchodzącą się grupę ludzi.
– Cześć, jak leci? – powiedział ponuro chłopak, powoli zbliżając się. Nie czekając na odpowiedź, kontynuował skrzywiwszy się – Mamy kompromis. Pośrednik, który zarzekał się, że nie dostał żadnej prowizji i domagał się dodatkowych pieniędzy wziął cztery i pół tysiąca. Niech go szlag. Dobrze, że mu wtedy nic nie daliśmy, bo nie zobaczylibyśmy już tych pieniędzy. Do tego trzy tysiące dla kierowcy i szefa za fatygę. Resztę zwrócą – powiedział kwaśno Simon, kierując się ku samochodom. Wyciągnął z szoferki termos i nalał do kubków czarnej substancji. – Na zdrowie.
***
– Trzy kawy i wodę Ambo. Posłodzimy sami, dobrze? – Etiopski kelner skinął głową bez słowa i odszedł. Człowiek z brytyjskim akcentem kontynuował – Na czym stoimy?
– Lotnisko odcięte, znajduje się na terenie działań bojowych obu plemion. Opcja z helikopterem jest wyssana z palca. Próbują na nią nabrać białych, pobierając zaliczkę i znikając. – Powiedział młodszy mężczyzna, przyglądając się mapie leżącej na stole. – Proponują też wynajem samochodów, taka sama lewizna co z helikopterem. Zresztą, ruch na trasie wstrzymany, żadne lokalne busy ani ciężarówki nie jeżdżą póki co. Stuart, dzwoniłeś do tego kapitana? – Obaj wiedzieli od samego początku, że próba wyciągnięcia informacji od wysokiej rangą oficera była bliska zeru. Niemniej należało spróbować.
– Tak, do poniedziałku sytuacja się na pewno nie zmieni. – Anglik odpowiedział bez przekonania w głosie. – W Nairobi mają to gdzieś, nawet pewnie nie widzą o całym zajściu. Nie wysyłają posiłków, nic od wczoraj się nie zmieniło. Ed, co z innymi przejściami?
Barczysty Holender w baseballówce przerwał spożywanie kanapki z mięsem i jajkiem, dumnie nazywane w menu burgerem. – Jest opcja z trasą przez Hidiolę. Podbijamy paszporty tutaj, wracamy się 40 kilometrów i skręcamy na południe, tam jest droga do Kenii, wskoczymy na trasę już za spornym terytorium...
– Niestety. – Wszedł mu w słowo, mężczyzna o silnym włoskim akcencie – Manager hotelu powiedział, że tam też jest niebezpiecznie. Może spróbować w Rhamu?
– I może jeszcze wpadniemy do Mogadiszu na śniadanko? Chłopcy z Bulahawy ucieszą się, Somalijczycy lubią takich miłych gości. – wesoło wtrącił Anglik, stawiając na stole przyniesione przez kelnera kawy i wodę.
– Zwiedzimy największy obóz dla uchodźców na świecie. Jest atrakcja, trzeba korzystać… – młodszy mężczyzna również uśmiechnął się. – Gianugo, co z przejściem nad jeziorem Turkana?
– Dostaniemy specjalne papiery z biura emigracyjnego Etiopii, to nie stanowi problemu. Tylko musimy wziąć ze sto litrów benzyny dodatkowo. Wynajem samochodu z kierowcą na co najmniej 4 dni w Arba Minch. Blisko Uganda, w sumie na rękę nam to. – Włoch, swój słabszy angielski, uzupełnił bogatą, iście włoską, gestykulacją rąk.
– Rano w telewizji mówili, że również tam jest niepewna sytuacja plemienna. Do tego, jest to teren sporny z Sudanem Południowym. Chociaż ta opcja kusi, piękne miejsce, a w Turakana podobno jest najwięcej krokodyli w całej Afryce. – zastanowił się Stuart.
Nastała chwila ciszy, przerywana buczeniem telewizora. O tej porze przy stolikach przed restauracją było pusto, pora obiadu skończyła się, a wieczorne mecze jeszcze nie rozpoczęły. Od czasu do czasu przemknął kelner zmierzający do gości siedzących w pobliskim ogrodzie. Celowo omijał grupę białych, tak, aby go przypadkiem nie zaczepili. Nigdy nie wiedział czego oni chcą, nie rozumiał ich. W końcu, jak można pić niesłodzoną kawę. Dziwacy.
Ciszę przerwał Holender, skończywszy posiłek, począł siorbać przyniesioną, przesłodzoną mokkę.
***
– Jutro do Marsabitu jedzie ksiądz, wszyscy go tu znają i nie tkną. Razem z nim chce się zabrać dwóch mężczyzn na motorach, na własną odpowiedzialność. – powiedział Ed przeciągając się – Przyjechał dzisiaj również Belg z żoną w zabytkowym Bentley’u z 1927. Domaga się eskorty od policji, chce czym prędzej jechać dalej. Gdyby udało się zmajstrować taki większy konwój…
– Proszę o eskortę od 4 dni i nic. – przerwał mu Simon – Dwóch żołnierzy 70 tysięcy. Dzień przede mną dwie ciężarówki z szybko psującym się towarem dostały obstawę 14 ludzi z kałachami. Oba samochody spłonęły gdzieś na trasie. Ludziom nic się nie stało, ale towar rzeczywiście szybko się zepsuł. – Jakoś nikt nie zaśmiał się z dowcipu.
W tym momencie pojawił się kelner z tacą. Wszyscy zaczęli bacznie go obserwować. Czarnoskóry mężczyzna speszył się nieco, jednak kontynuował przekładanie małych filiżaneczek na stół. Na koniec postawił naczynie z cukrem. Jak się zdawało, był to dobry znak. Siedzący równocześnie podnieśli filiżanki do ust i z rozbawieniem odstawili na stolik. Cukiernica była zbędna, kawę przesłodzono.
– Jest jeszcze droga na Takaba, nigdzie na mapach tej trasy nie ma. Przemytnicy z niej korzystają. – młodszy mężczyzna nie wydawał się zbyt przekonujący – Podobnie jak z Tukana, odprawiamy się tutaj, bierzemy samochód, jedziemy na wschód 20 km i na południe do Kenii. Omijamy konflikt, jednocześnie jesteśmy w miarę daleko od przyjaciół z Somalii. Do tego trasa bierze łukiem Marsabit. Z Takaba są już lokalne busy do Isolo…
– Interesujące… jutro musimy sprawdzić tę opcję. – Stuart ożywił się – Ed, a twoi japońscy znajomi z hotelu co planują?
– Jak coś wymyślimy sensownego, to na pewno zabiorą się z nami. Obniżmy koszty. A co z Rosjanami?
– Ci to pewnie mają w bagażniku ze dwa kałachy i wyrzutnię rakiet. On będzie prowadził, ona zainstaluje się na dachu. Wszystkie plemiona i bandyci pójdą w pizdiet… A tak poważnie to ciężko z nimi się dogadać, ledwo co mówią po angielsku i wydają się być mocno zestresowani właściwie nie wiadomo czym. W dodatku nie piją kawy. Kelner! Trzy kawy, tylko cukier! Cukier do jasnej cholery!
***
– Takaba odpada. Kenijskie Moyale zamknięte, żołnierze wkroczyli, od rana helikoptery krążą we wszystkich kierunkach, a zieloni biegają po ryneczku tam i z powrotem.
– O konflikcie zaczęły mówić zagraniczne media, musieli wziąć się za to.
– To kiedy otworzą drogę?
– Kto to wie. Może jutro.
– Czyli po staremu. Dwie macchiato, tylko błagam nie słodźcie, sami to zrobimy.
***
– Droga przejezdna, jutro z rana startujemy. Nie ma co liczyć na lokalne busy, miejsca obłożone na parę dni w przód. Rosjanie zaoferowali, że wezmą mnie i Eda. – powiedział Stuart. – Jutro startują też Belgowie w Bentley’u.
– Japończycy znaleźli jakiegoś LandCrousera, Gianugo już pojechał z księdzem – dorzucił Ed.
– Ja zabiorę się chyba z Simonem, Loren i ich zepsutym vanem. – powiedział młody mężczyzna.
Postawiona na stole przez kelnera kawa zainteresowała rozmawiających.
– No sugar! – powiedział z dumą kelner. Mówił prawdę.