W poniedziałek podziękowałem Els za gościnę gotując kolację – specjalność szefa kuchni, kurczak z łososiem w sosie brokułowo-śmietanowym ze świeżą bazylią na pene, do tego sałatka i dużo wina, na deser sałatka owocowa (owoce są tutaj mega tanie). Miało się zjawić 6 osób, a znając możliwości konsumpcyjne przynajmniej jednej z nich ugotowałem jedzenia dla 8 osób. Koniec końców przybyli tylko Els, Greg i ich znajomy Kenijczyk Tim, no i ja. Troszkę się zmartwiłem, bo uznałem, że się jedzenie zmarnuje (z rana Els i Greg wyjeżdżali, a ja chwilowo byłem bezdomny), nie zmarnowało się. Wcinali, że aż uszy im się trzęsły, tak że potem nie umieliśmy się ruszać, chyba smakowało.
Els pomaga lokalnym artystom wystawiając u siebie w domu ich obrazy i zapraszając ludzi na obiady przy okazji je sprzedając. Załączam parę fotek, bo współgrają tematycznie…
W wigilijny poranek pożegnałem się z gościnną parą i przyjąłem status świątecznego bezdomnego. Nie na długo, wypiłem kawę w pobliskiej kawiarni i zadzwoniłem do Federico, Argentyńczyka, który przez noc napisał do mnie maila, zapraszając do siebie na święta. Mieszkał może 10 min od Els – w ogromnym domu, wraz z Amerykaninem oraz dwoma Francuzami (ci wyjechali na Święta do domu). Okazało się, że na Wigilię idziemy do jego znajomych. Lepiej być nie mogło, 2 tyg. wcześniej myślałem, że będę spędzał święta gdzieś pod krzakiem, rano byłem bezdomny w dużym mieście, a wieczorem siedziałem z grupą bardzo pozytywnych ludzi i objadaliśmy się naprawdę dobrym jedzeniem. Większość z nich nie znała się, co mi sprzyjało. Ciekawi ludzie, ciekawe historie. W większości anglosasi: dwóch Anglików, Szkot, Walijczyk, Kanadyjko-amerykanko-polinezyjka, Nowozelandczyk, małżeństwo z Australii, Argentyńczyk, Holenderka i Kenijczyk. Święta po angielsku – indyk, kiełbaski w syropie klonowym, krokieciki na słodko, gotowane warzywa, sałatki, bliżej nieokreślone pulpeciki mięsne, nieobrane ziemniaki w przyprawach, tarta szpinakowa, na deser pyszne ciasto i lody (od Turcji nie jadłem) z jagodami. Menu absolutnie nieświąteczne, przynajmniej polsko nieświąteczne, nie narzekam :) do tego Glenmorangie, Laphroaig oraz wina od Argentyny po Australię (w kierunku wschodnim:) .
W kwestii świąt. Śniegu nie ma, choinki są sztuczne, karpia, pierogów i pierników nie jadają. Orkiestra w centrum handlowym gra ‘Cichą noc’, a ludzie kupują prezenty i jeszcze więcej jedzenia. Rzadko można spotkać Mikołaja, ale za to jeśli już, to z elfkami. Generalnie nie odczułem nastroju świątecznego w Nairobi, ale podobno jest, tak mówią Ci, którzy tu dłużej mieszkają. Nie mnie oceniać.
Dwa dni wcześniej w planach miałem jazdę do Mombasy, jednak Els i Greg przekonali mnie, że skoro jadę do Dar es Salam, to Mombasa jest bez sensu, a droga tam niebezpieczna. Postanowiłem zatem udać się bezpośrednio do Arushy. Pod wypływem lunchu z Federico zmieniłem zdanie i nowym kierunkiem został Hell’s Gate – na północ od Nairobi. Nazwa zdecydowanie pomogła w decyzji. Podczas Wigilii okazało się, że Szkot biegający regularnie maratony, 1-2 na tydzień) następnego dnia jedzie właśnie w to miejsce autem i może mnie zabrać. Rollercoster. Dzień później w południe napisał, że jednak rower się nie zmieści razem z psami do samochodu :) Początkowo planowałem ruszyć od razu, ale po namyśle – kawusia, sok z świeżych owoców, śniadanko, zdecydowałem ruszyć z samego rana dnia następnego.
W pierwszy dzień świąt również trzeba coś skonsumować… tym razem Amerykanin, współlokator Federico, zaprosił mnie na obiad… nie mogłem odmówić. Pojechaliśmy do wypasionej dzielnicy Karen, dom, a właściwie willa z ogromnym ogrodem robiła wrażenie. Zamieszkiwał ją Etiopczyk z żoną z Południowego Sudanu (właściwie to córka prezydenta tego kraju...), na co dzień pracują w Jubie. Grill w ogrodzie z ich znajomymi, masą dzieci z rodziny (sama para miała tylko dwoje malutkich dzieciaków), przyjechał tez prosto z Kampali Mike, znajomy Mata (Amerykanina) ze studiów. Okazało się, że Etiopczyk, wychowywał się w RPA, studiował ze wspomnianą dwójką w US, pomieszkując trochę w Indiach. Duużo dobrego jedzenia, dobrych parę butelek wina pękło. Przyjemnie. Jutro Hell’s Gate.