O ile Etiopię opuszczałem z pewną ulgą, o tyle wyjazdowi z Kenii towarzyszyła nostalgia. Fakt, dzieci krzyczały całą drogę, jednak nie było to tak uciążliwe jak wcześniej. Uśmiechnięci, przyjaźnie nastawieni, otwarci autochtoni, których spotkałem na całej trasie nastroiły mnie bardzo pozytywnie do tego kraju. Praktycznie wszyscy napotkani obcokrajowcy okazali się fajnymi ludźmi, część z nich naprawdę mi pomogła, podobnie poznani Polacy. Piękne widoki, jedzenie smaczne, wszyscy mówili po angielsku, policja pomocna. Do tego odrobina nostalgii minionych dawno temu czasów. Nic dziwnego, że wizja powrotu do biedniejszego kraju, wywoływała mieszane uczucia. Błąd. Tanzania okazała się jeszcze ładniejsza, ludzie bardziej uśmiechnięci, piwo tańsze. Do Arushy dotarłem dnia następnego, a polscy franciszkanie, mieszkający 17 km za miastem, u podnóża Mount Meru, przyjęli mnie nader życzliwie. Minusem było spędzenie samotnie Sylwestra. Akurat ten jeden raz zatęskniłem za polskim mrozem – nie ma to jak -20 st. C na szczycie Pilska o wschodzie słońca w noworoczny poranek...