Zostawiłem rower na misji i stopem pojechałem do polecanego Parku Ngorongoro. 50$ za wstęp, 200$ za wynajem samochodu oraz 200$ za wjazd. Porąbało. Nawet dzieląc koszty auta na parę osób wychodzi ponad 100$. A idioci z USA, Holandii, Japonii czy Niemiec płacą hurtowo, podbijając cenę rokrocznie. Nie, dziękuję. Wolę za darmochę zwiedzić wioskę Buszmenów nad jeziorem Eyasi, pogadać z rybakami, odnaleźć jeszcze nieodkryty przez białasów piękny wodospad w dżungli. 150 km stopem zrobiłem, zarówno w jedną jak i w drugą stronę, szybko i bezboleśnie. W bagażniku i na pace jeepa, w naczepie ciężarówki, motorem i na dachu ogromnego terenowego samochodu (razem z 4 lokalsami, masą kanistrów na wodę i jedną kozą).
Na campingu zażyczyli sobie 20$, gdy ich wyśmiałem zeszli do 10$. Fuck’em, nie będą dymać muzungu z Polski. W pobliskim pseudo miasteczku zaprzyjaźniłem się z właścicielem baru, który pozwolił mi rozłożyć namiot w ogródku za knajpą lub, jeśli chcę, spać w izbie gospodarczej. Zarobił na napojach energetycznych i kolacji, a tamci nie zobaczyli nawet 1$.
Niestety Tanzańczycy próbują naciągać białasów dużo bardziej niż Kenijczycy. Oczywiście nie wszędzie i nie zawsze, jednak statystycznie dzieje się to częściej. Znowu trzeba być uważnym.