Kupiłem motor. Skuteczny przepis na motor po afrykańsku: kup, nawet jak nie wiesz jak to ustrojstwo obsłużyć, dowiedz się przy okazji co gdzie jest, potrenuj minutę przed sklepem (rozwal zderzak samochodu sprzedawcy). Następnego dnia jedź do Moshi odwiedzić Georga. Motor skill gained.
Droga z powrotem pod Kilimandżro to 5-6h na motorze, trochę męczące, przydałby się masaż karku, ale rybka w Pamoja Cafe wynagrodziła trud. Następnego dnia z Georgie i jego znajomymi dwiema dziewuszkami z Seattle wypożyczamy Land Cruizera za 1/3 ceny. Szybka zmiana myślenia na samochód lewostronnie prowadzony. Grzejemy off road przez ogromne kałuże, dżunglę, kamienie i rozpadliny. Frajda niesamowita. Gaz do dechy, ostry skręt w prawo między zarośla, redukcja do dwójki, wpadamy w ogromną kałużę, woda rozbryzguje się po masce i szybie, nic nie widać, woda wlatuje do środka przez otwarte okna, odbicie w lewo, trójka, wielkie kamyrdolce, rozpadlina, bagno, reedukacja biegu, wspinamy się na górę, kolejny podjazd samochód przekrzywiony o 45 st. George, siedzący obok leci mi na kierownicę. Good shit!
W końcu docieramy do malowniczego miejsca. Z pobliskich źródeł wypływa rzeczka, która utworzyła głębokie zakole, wkoło wielkie baobaby (czy inne ogromniaste drzewa), błękitna, krystalicznie czysta woda. Wielka huśtawka zwisa z gałęzi. Lokalsi odprawiają potrójne piruety i backflipy zanim wpadną do wody. Co odważniejsi wspinają się na najwyższe gałęzie i z dobrych kilku metrów artystycznie skaczą. Co było robić, huśtawka czeka :) . A na lunch Chipsi Myeye z pobliskiego paleniska lokalsów. Karibuni Dudes!
To tak w skrócie. Jakieś 3%. Reszta kiedyś przy piwku.
http://www.youtube.com/watch?v=ypSIiI7bbqo