Znowu długa przerwa we wpisach. Nic na to nie poradzę, zbyt dużo rzeczy się dzieje. Wczoraj uświadomiłem sobie, że muszę zmywać się powoli z Tanzanii, zostało mi jeszcze tylko 2 tyg. wizy. Dwa i pół miesiąca gdzieś zleciało… !!! Nawet nie wiem jakim cudem, przecież dopiero co przekraczałem granicę w Namandze. No ale jak policzę tygodnie to zgadza się, jednak nie wpadłem w żadną dziurę zakrzywiającą czas i przestrzeń. Karibu Tanzania.
Siedział w cieniu przy dworcu autobusowym. Została mu zaaplikowana podwójna afrykańska dawka natręctwa biedoty i bezdomnych oblegających dworzec. Obskoczyli go i coś krzyczeli w obco brzmiącym języku, machając rękami, próbując wyżebrać pieniądze. Każdy chciał być przewodnikiem, tragarzem, taksówkarzem. W końcu odkrył metodę na nich, zaczął ignorować, po pięciu minutach pierwszych siedmiu znudziło się, pojawili się następni. Po 15 minutach w końcu dali mu spokój, siedział i czekał… aż przyszedłem, trochę spóźniony, bo smsy nie dochodzą, bo telefon nie działa, bo cholera wie gdzie on wysiadł, tutaj jest 60 ulic w szachownicę, a wszystkie wyglądają tak samo.
Szybka akcja z przerzuceniem bagaży do samochodu i już śmigamy nad Ocean, poskakać z łajby Sylviana do wody – wspinamy się na najwyższy pokład, a potem na poręcz i stamtąd chlup do wody. Zimne piwko w jacht clubie, paru poznanych muzungu i już ta Afryka nie jest taka przytłaczająca, jeszcze 2-3 dni a już w ogóle typ wyzbędzie się uprzedzeń. Marius wrócił z pracy i oczywiście zaoferowali się, że zawiozą bagaże Pawła do naszego domku. Why not. Zaprosiłem ich wszystkich na obiad – zapiekany kurczak z pesto, pomidorem i mozarellą, zasmażane ziemniaczki z kalafiorkiem. A na rozgrzewkę kieliszek orzechówki prosto z Polski, tradycję trzeba celebrować. W wykonaniu Esme było to mniej więcej tak: ‘nie, nie, ja nie pije wódk…. mmm jakie to pyszne, mogę jeszcze jednego?’ :D. Przypomniały mi się Kabaty i wspólne gotowanie, co by nie mówić dobre miałem tam mieszkanko i współlokatorów (pozdro600 Rafał, Ania, Olson). Swoją drogą Benowi tak się spodobało, że został jeszcze jeden dzień. Byłby zapewne odpoczywał w Tandze dłużej, ale niestety terminy w Mombasie goniły. Następnego dnia z rana popedałował dalej. Ugościłem go zacnie, trzeba dawać, skoro samemu się bierze.
Razem z Benem wkręciliśmy Pawła, że mamy szopkę nad oceanem, 10 metrów kwadratowych, jakoś damy radę w trójkę. Nie uwierzył, ale też nie spodziewał się tego co zobaczył. Filmik z posesji podesłałem, więc niektórzy widzieli nasze tymczasowe włości. Przyjemne miejsce, bez dwóch zdań. Chyba nasze domostwo przypadło Pawłowi do gustu, zwłaszcza kiedy dwa dni później ogarnęliśmy Internet…
W ogóle to orzechówka zrobiła furorę. Dzień później mieliśmy imprezokolację u Sylviana i Juana, naszło z 15 osób. Kiedy puściliśmy w ruch butelczynę (kieliszków brak, trzeba z gwinta) zawartość szybko wyparowała, a ludzie byli w szoku, że takie pyszności produkuje się na świecie, a oni o tym nie wiedzą…
Rozpoczęliśmy z Pawłem trzy tygodnie błogiego lenistwa: Ocean z jego dobrociami – Sand Bank, snurkowanie przy Yamble Island, windsurfing, katamaran, skakanie z okrętu Sylviana (pomogliśmy mu też opróżnić łajbę z niepotrzebnego ustrojstwa), próba przeprawy wpław na pobliską wyspę, byczenie się w jacht clubie w cieniu i w słonku, samemu lub z licznym compañeros, przy piwku i kalmarze. Skoczyliśmy też do Pangani i dalej wzdłuż wybrzeża, zwiedziliśmy Dar, robiliśmy tysiąc pińcet innych rzeczy. Było zacnie i przyjemnie, mam nadzieję że typowi się podobało, ale to trzeba się jego spytać.
Dzisiaj z rana poleciał, a ja wróciłem do Tangi. Dalej ruszam na moim motorku, rower poleciał do Polski. Czemu? A czemu nie? To jest przygoda, a nie rozkład zajęć wyliczony co do godziny. Gdzie dalej i kiedy? Dam znać.