Kiedy w końcu wyrwałem się z Tangi, poczułem wewnętrzną potrzebę szybkiego opuszczenia Tanzanii :) Do granicy miałem ponad tysiąc kilometrów, drogę tę przybyłem w 3,5 dnia, na granicy nie miałem żadnych problemów, chociaż okazało się, że jednak muszę zakupić wizę :( . Północ Tanzanii jest zdecydowanie chrześcijańska – można zobaczyć sporo kościołów, a w miastach kluby nocne i pijanych obywateli panoszących się po ulicy.
Droga z Morogoro do Iringi jest przepiękna, wiedzie przez park narodowy, góry, wzdłuż rzek i szeregów baobabów. Droga jest stricte tranzytowa, dlatego w każdym mieście nadjeżdżający pojazd oblegany jest przez grupę lokalsów, chcących sprzedać szaszłyka, napój, ciacho.
Część podróży pt. Tanzania zakończona, póki co. Miało być 3-4 tygodnie, wyszło 2.5 miesiąca. Wszystko za sprawą spotkanych białych, w większości tutaj pracujących. George, Ben, Simon, Andrew, James, Sylvian, Huan, Moly, Oly, Jurgen, Mira, Karin, Miriam, Marius, Esme, Kail, Isabel, Victoria, Sibille i parę innych osób sprawiło, że czas spędzony tutaj będzie niezapomniany. Gościnność i otwartość silnia tysiąc (Marius i Esme – serdeczność i bezinteresowna pomoc nie do opisania, pewnie jeszcze o nich napiszę, w końcu mieszkałem z nimi 2 tyg.). Ocean ze swoimi dobrociami, nurkowanie na Zanzibarze, wodospady i źródła w Moshi, Pamoja Cafe i Yach Club, w końcu wynajęcie domostwa z widokiem na ocean i wizyta głąba z Polski dopełniły całości. Tanzania rządzi, uwielbiam to miejsce.
Czas ruszać dalej.