Botswana przywitała mnie deszczem i problemami na granicy. A bo nie mam Carnet de Passages, a bo muszę jakieś bondsy kupić, a bo za korzystanie z dróg chcą 30$ dolców. Nosz cholera jasna, do tej pory szło jako tako, czego oni chcą przecież to już cywilizowany kraj…?
Nadludzkim wysiłkiem udało się i pomknąłem dalej, w końcu spotykając słoniki na swoje drodze. A to po lewej a to po prawej, a to wywijające obertasa przede mną. Napotkałem też tirowców z RPA, którzy doradzili mi zmianę drogi i udanie się na północ do Namibii – zobaczę więcej zwierzątek, będę miał mniej problemów z punktami kontroli, gdzie trzepią każdego białego i traci się kupę czasu. Tak zrobiłem i nie żałuję. W dodatku popodróżowałem sobie z tirowcem (motor wrzuciłem na pakę). Ehh lubię jeździć z kierowcami ciężarówek, jest pewien typ ludzi parający się tą profesją, nie ma znaczenia czy w Polsce, czy w Niemczech, czy w RPA. Przyjemnie się z nimi podróżuje, chociaż trzeba są niewybredni w słowach i poruszanych tematach :D Kto jeździł stopem ten wie o co chodzi ;) Także przez 150 km mój kierowca wywalił 5 browarków dziarsko najeżdżając na czarnych mieszkańców Afryki, jednocześnie podrywając każdą autochtonkę, z którą mieliśmy do czynienia (np. na stacji benzynowej). Ma małą farmę pod Johannesburgiem, może go odwiedzę, aj?