I znowu dłuższa przerwa we wpisach. Dużo w tym zasługi dziwnych i niepokojących wydarzeń, jak również fakt, że spora część Namibii to pustynia lub półpustynia, nie miałem zatem właściwego dostępu do prądu i Internetu.
Do Namibii wjechałem przez most na rzece Zambezi. Interesujące miejsce, spójrzcie na mapę, granice 4 państw spotykają się w niemal jednym punkcie. Ta część kraju nazywa się Caprivi i w większości pokryta jest przez park narodowy. Przejechawszy ów ‘półwysep’ odwiedziłem Rundu, gdzie zapewne jakiś życzliwy jegomość pozbawił mnie mojego kochanego sweterka. Spotkałem również po drodze ponownie Włochów na motorach, na których natrafiłem jeszcze w Malawi. Umówiliśmy się, że spróbujemy odwiedzić Etosha Pan razem.
Tak, jak spodziewaliśmy się do Etosha Pan nie można było wjechać motorami, a safari samochodem z pobliskiego Lodge kosztowałoby to 60$. Dlatego pojechaliśmy do miasta i wynajęliśmy nieco mniejszy samochód z kierowcą, za 1/3 ceny. Niestety nie udało mi się zobaczyć ani lwa ani nosorożca – pora deszczowa dopiero co minęła, wody było w bród wszędzie wkoło, więc zwierzęta nie były zmuszone do odwiedzania wodopojów, gdzie byłoby łatwiej je wypatrzyć.
Następnie udałem się do Otjiwarongo, gdzie spotkałem Mike, który zaprosił mnie do siebie. Mogłem zrobić pranie, a wieczorem grill. Dalsza droga wiodła na zachód do Krainy Tamary.
Tamaraland jest piękna, a najlepiej zwiedza się ją na motorze. Widoki, chmury, wzgórza, półpustynia coś niesamowitego. W dodatku można spotkać tutaj sporo pomniejszych ciekawostek. Skamieniałe drzewa – pnie drzew sprzed tysięcy lat, zamienione pod wpływem wysokiego ciśnienia w kamień, zachowały się w doskonałym stanie, a pomiędzy nimi, najstarsze rośliny na świecie, mogące żyć nawet 2000 lat. Naskalne malunki Buszmenów sprzed paru tysięcy lat (obecnie rząd Namibii robi wszystko aby Buszmeni wyginęli. Robi to oficjalnie w białych rękawiczkach, np. zakazując im polowania - bogaty turysta z Rosji czy Kataru może, bo płaci - lub ograniczając ich terytorium, tak aby więcej było dla bogatego turysty z Niemiec czy Arabii Saudyjskiej). Skały układające się w organy czy ‘spalone’ wzgórza czy ukryta w półokrągłej skale wioska tubylców sprzed set lat (to też odrębna historia, bo ci ludzie zamienili się w półnagie relikty przeszłości krzyczące o pieniądze. Z tyłu wioski chodzą w t-shirtach, a dla turysty kobiety rozbierają się do opaski na biodrach, malują błotem i przyozdabiają biżuterią. No ale widziałem dużo turystów z Niemiec cieszących się ze spotkania z takimi tubylcami i rzucających sporym groszem, więc może wszyscy byli zadowoleni?) Jednak największe wrażenia robią krajobrazy.
Odwiedziłem także Twyfelfontein Lodge – najbardziej wypasiony lodge, jaki spotkałem w Afryce. Nawet się nie pytałem o cenę noclegu, ale położenie, widoki i sama architektura robiła kolosalne wrażenie. Aby dostać się do środka należało przejść przez wielkie gruzowisko głazów, na których można było zobaczyć malunki Buszmenów. Wewnątrz, otoczony wzgórzami stał budynek recepcji i dwupiętrowa kryta strzechą restauracja. Po wejściu na balkon, widok półpustyni i wzgórz oszołamiał (a może było to piwo?). Sam przespałem się na campingu nieopodal, zapewne duuuużo tańszym, również z pięknymi widoczkami :) .