Opuszczając Krainę Tamary skierowałem się na południe do Uis, miasteczko położone na pustyni, istniejące chyba tylko z powodu stacji benzynowej. Z Uis udałem się w kierunku Oceanu, do którego miałem około 132 km 412 metrów. Droga wiodła przez absolutną pustynię, zrobiło się wietrznie i sporo chłodniej. Namibijska zima zbliża się… Dotarłem do Hanties Bay. Kolejnym punktem mojej ekspedycji było Cape Cross – siedlisko fok. I żeby była jasność, to nie było 10 czy 20 foczek, to było 10 tysięcy beczących foczysk, różnej maści, wielkości, zwinności, charakterości i innych ości . Śmierdziało przednim obornikiem, a foki, nie robiąc sobie nic z gapiących się na nich ludzi, wylegiwały się na kamieniach lub czołgały się metr obok, pobekując z wolna (trochę jak Hanka kiedy śpi). Droga powrotna do Hanties Bay była zdecydowanie nieprzyjemna, zrobiło się naprawdę zimno. Minąwszy mieścinę udałem się do Swakopmund, a następnie do Walvis Bay. Nie dotarłem jednak do tego ostatniego, gdyż robiło się ciemno, a moje światła przestały działać. Zatrzymałem się w pięknym miejscu, mając po prawej ocean a po lewej wydmy wysokie na ponad sto metrów. Nie opodal była wypożyczalnia quadów do jazdy po wydmach. Chłopaki właśnie zamykali. Pozwolili mi się przekimać na terenie ośrodka, dali herbatkę, a następnego dnia pomogli pospawać motor.
W końcu udało się! Od kiedy na mapie zobaczyłem jaką mieścinę mogę odwiedzić, koniecznie chciałem to uczynić. Ze Świnoujścia do Walvis Bay droga nie była krótka, a po dwóch dobach albo mniej już się skończyła wódka... Miasteczko jest małe, gównie turystyczne (głównie święta i wakacje dla ludzi z Windhoeak), podobnie jak Swakopmund zdecydowanie białe (czarni mieszkają w slumsie na obrzeżach, kolorowi w drugim półslumsie na innych obrzeżach), aczkolwiek mają tutaj stocznię do naprawy całkiem sporych statków. Nad samym oceanem wille i domiska, że aż się potem robi smutno patrząc na baraki czarnych. Andżelinka z Bradem mieli tutaj swoją chacjendę (sprzedali ją, a nowy właściciel przerobił na przyjemny hotel), a także inne gwiazdki Świętego Drewna, takie jak np. Wesley Snype (czy jak go się tam pisze, nie mylić z Sewerusem). Przespałem się na wydmach, doświadczając nowego, mistycznego kontaktu z komarami. Było ich tak dużo, że ich bzyczenie zlewało się w jeden donośny dźwięk, który towarzyszył mi przez całą noc.
Był Wielki Piątek, a ja planowałem udać się do Windhoek. Zatankowałem (do butli ekstra 5l, bo miałem do przejechania 340 km, a na baku mogę zrobić około 240km, więc czasem mam problem :) . Wstąpiłem jeszcze do supermarketu celem nabycia pączka (psze pana, a jak jest na pONtszka?) i… ‘How are you! I’m Ion from Romania. Peterman, you can’t go to Windhoek today, we have to eat breakfast together!’. No i zostałem w Walvis Bay paaaarę dni dłużej. Ale o tym w następnym odcinku przygód Pitermena… hehe ;)