Po takiej długiej przerwie ciężko wrócić do pisania. Ponad dwa miesiące, co po niektórzy stwierdzili nawet, że moja wycieczka dobiegła końca :) No cóż, przepraszam i proszę o wybaczenie… Jakoś tak wyszło. Kiedy wypadnie się z rutyny, trudno zacząć jeszcze raz, Coraz więcej do opisania, coraz bliżej końca wyprawy, jakoś już się nie chce człowiekowi.
Przez ostatnie miesiące bytowałem w Namibii: Walvis Bay, Swakopmund, Hentiess Bay, Windhoek, czekając na upragnione karty, które sprawiły mi niemało problemu. Zostały jeszcze raz skradzione na poczcie w Windhoek, za drugim razem szły wyjątkowo długo i nie doczekałem się ich – wiza mi wygasała i musiałem wyjechać z kraju. Do tego czarni przyjaciele postanowili pożyczyć na dłużej mój aparat, dlatego ładnych zdjęć nie będzie. Cóż Namibia chociaż przepiękna (zwłaszcza północna część), to jednak dla mnie wyjątkowo pechowa.
W między czasie założyłem szkółkę szachową dla bidnych dzieciaków ze slumsów. Naoglądały się filmu z RPA ‘Four corner’ i zapałały chęcią zrozumienia gry w szachy. Kupiliśmy szachownice i zaczęliśmy tłumaczyć podstawy, po paru spotkaniach czar uleciał, a większość zainteresowanych znudziła się. Tak to już jest. Ponadto reperowałem rowery przy okazji ucząc dzieciaki czego popadnie. Namibijskie hasło, które można zobaczyć wszędzie – w telewizji, na bilbordach w radiu, głosi ‘education – best eualizer’ (edukacja najlepszą drogą do wyrównania szans), w realu niezbyt się sprawdza. Edukacja jest płatna, a i ta, nie zawsze jest na poziomie. Wg osób, z którymi rozmawiałem na ten temat, przeciętnie 2-3 lata opóźnienia w stosunku do poziomu europejskiego. Mimo to młodzi starają się, wiedząc, że bez szkoły praktycznie nie mają szans wyrwania się z biedy.
Co jeszcze mogę napisać o Namibii? Lubię ten kraj. Sporo nasłuchałem się o wojnie z Angolą, o przeszłości kiedy kraj ten był częścią RPA. Tamara Land, i góry na zachód od Windhoek – przepiękne. Wybrzeże niepowtarzalne, nigdzie wcześniej nie widziałem by pustynia spotykała się z oceanem, a wszystko za sprawą zimnych prądów morskich. Miałem sporo mniejszych lub większych przygód, których z perspektywy czas nie chce mi się opisywać. Tak to już jest z przerwą we wrzucaniu wpisów na bloga. Mimo, że ostatecznie zostałem okradziony w tym kraju aż 3 razy, będę go miło wspominał. I z dziką przyjemnością odwiedzę go w bliżej nieokreślonej przyszłości.
W drodze do granicy z RPA miałem pustynię Kalahari, spałem na pustkowiach w absolutnej ciszy słysząc tylko stukot obcasów skorpionów i węży. Od czasu do czasu spotykałem lokalnych farmerów, którym absolutnie nie przeszkadzało, że rozbiłem swój namiot na ich posesji (rano nadjeżdżali samochodem, zazwyczaj takie farmy to dziesiątki hektarów, więc to nie tak, że rozbijałem się koło ich domostwa). Wręcz przeciwnie, częstowali mnie owocami w ramach śniadania i oferowali swoją pomoc. Nocne niebo na takiej pustyni jest wyjątkowe. Jeszcze tak jasnego i pełnego południowego nieboskłonu nie widziałem. Namibia okazała się krajem, w którym najwięcej spałem w namiocie na dziko, głównie spowodowane było to faktem, iż państwo to, ponad 2,5 razy większe od Polski, jest zamieszkiwane tylko przez 2,5 mln ludzi.
Spałem zatem na pustyniach, półpustyniach, wydmach nad oceanem, nad oceanem bez wydm, w górach i na pastwiskach, i w paru innych miejscach. Północna część kraju to monotonny krajobraz półpustyń, zmieniający się w górzyste tereny 50 km przed granicą. A północ Południowej Afryki to góry. Deszcz, chłód i mgła. Odczuwalne zwłaszcza na motorze. A wieczorem obowiązkowe grzanie się i suszenie przy ognisku. Aż w końcu po raz kolejny dotarłem nad Ocean, tym razem nieco inny. Klify, skały, wzburzone wody, szeroki wachlarz zieleni, ptaki, a i mała antylopka znalazła się od czasu do czasu. Powoli kierowałem się do Cape Town.